Mija właśnie rok, od kiedy zaczęłam prowadzić tego bloga. Zastanawiałam się, czy pokusić się o jakieś małe podsumowanie i tak, możecie je zobaczyć na krótkim klipie poniżej. Ale, ponieważ to urodziny, postanowiłam, że dziś będzie nietypowo i… zdradzę kilka szczegółów o sobie. Czasami, pomiędzy wierszami przemycałam jakieś prawdy albo półprawdy, więc dziś kawa na ławę 🙂

#1 Jestem warszawskim słoikiem.

Prawda, choć zawsze powtarzam, że wróciłam do korzeni, bo moi dziadkowie ze strony ojca pochodzą z Warszawy. Połowę swojego życia spędziłam nad morzem. W Słupsku i w Ustce. Tak ukochanej, jak niedocenianej. Niedocenianej, bo kiedy w niej mieszkałam, z całych sił i marzeń starałam się z niej wyjechać. I teraz tym bardziej ukochanej, że mogę do niej wracać. I słuchać szumu fal, wdychać jod i zapach zdechłej ryby, czuć sól na języku.

#2 Jestem bookoholikiem.

Prawda, którą Mężowi zdradziłam dopiero po ślubie, zostawiając Mu możliwość zwrócenia wadliwego towaru 😉 Nie liczę, ile wydaję na książki, bo to znaczne kwoty. Jeśli nie śledzisz mojego profilu na Facebooku, to powiem, że w czasie tegorocznych Warszawskich Targów Książki wspólnie z Mężu nabyliśmy 34 książki – specjalnie podaję sumę 😉

Nie dość, że kupuję ogromne ilości książek, to w dodatku je czytam. W metrze, w pociągu, tramwaju. Do perfekcji opanowałam pieszy powrót do domu, podczas którego zamiast oglądać wystawy sklepów czytam. Jeśli więc widzisz gdzieś na praskich ulicach kogoś w dużych, nausznych słuchawkach, kto sunie z nosem w książce, to masz 99,9% szansy, że to ja. Co czytam? Fantastykę, fantasy. Zdecydowanie bardziej kręcą mnie odległe światy i ich autorskie wizje albo krasnoludy, wampiry i wilkołaki niż zwyczajni ludzie.

#3 Jestem nieśmiałym obserwatorem.

Niestety, prawda. Wiele wyrzeczeń kosztuje mnie podejście do kogoś, kogo nie znam. Okropnie się boję. Zawsze wolę stać z boku, poprzyglądać się i z daleka wyciągnąć dla siebie wnioski. Nie oznacza to, że jestem mrukiem i milczkiem. Jak już się oswoję… to gadam. Jak najęta 😉 Czasami potrzebuję tylko czasu. Więc, jeśli gdzieś mnie widzisz i chcesz podejść – nie gryzę. Wal śmiało!

#4 Kocham zwierzęta.

Bardzo. Gdy byłam małą dziewczynką ściągałam do domu małe kotki, psy, wróble ze złamanym skrzydłem i mewy. Mewy w Ustce zbliżone są wielkością do wyrośniętej kury, więc radość mojej rodzicielki była przeogromna, zwłaszcza gdy robiłam wjazd z biednym ptaszorem pod pachą. Z czasem nauczyłam się, że rodzice niekoniecznie postrzegają świat tak, jak ja i mają inne oczekiwania (sukienka ma pozostać ładna, nie pognieciona do końca dnia, dziury w rajstopach są niepożądane, podrapane ręce są passe).

Cały znajdowany i przygarniany zwierzyniec zaczęłam lokować w nieużywanej suszarni (specjalnie na tę potrzebę nauczyłam się robić wytrych) i tam udzielać pomocy, tudzież prowadzić zwierzęce przedszkole. Z wiekiem miłość mi nie przeszła (została odziedziczona przez mojego Syna), za to przekonałam się, że Mąż ma do mnie anielską cierpliwość. W pewnym momencie w moim niewielkim mieszkanku poza Mężem i Synem mieszkały z nami:

  • dość duży pies Maks (golden),
  • dość duży kot Kizior (na oko 10kg cukrzycowego cielska),
  • nadpobudliwa kotka Misiafka (bywa mistrzem drugiego planu podczas webinarów),
  • dwa aksolotle w dość dużym akwarium (skrzyżowanie Szczerbatka z jaszczurką),
  • zanim nastały aksy posiadaliśmy zestaw rybek południowoamerykańskich,
  • dwie świnki morskie zamieszkujące dwupiętrowy apartamentowiec wielkości pokoju Syna,
  • znaczną ilość chomików, które uporczywie wydostając się na wolność kończyły jako przekąska w paszczy spółki zoo.

W obecnym składzie jest z nami mocno już leciwy i schorowany Maks – najsłodszy pies, z jakimkolwiek miałam do czynienia i szalona Misiafka, która w pierwszych dniach nosiła robocze imię Wiewióra, będące bardziej adekwatne do jej sposobu bycia.

#5 Uwielbiam francuską muzykę.

Nie znam francuskiego poza pojedynczymi słówkami. Kiedy pracuję lub czytam, lubię w tym czasie słuchać muzyki. Polska i anglojęzyczna odpadają, bo po pewnym czasie zamiast trwać w skupieniu zaczynam skupiać się na słowach i nici z pracy. Francuska muzyka zapewnia mi miłą muzykę i totalny brak zrozumienia dla słuchanego słowa, więc osiągam swoje cele 😉

I tyle o mnie. Za rok będzie kolejny set 😉

Agnieszka

0 0 votes
Article Rating

2
0
Would love your thoughts, please comment.x

Pin It on Pinterest

Shares